Ale ten bieg jest niezwykły. Ma pewną magię i po zakończonym biegu myśli się czy za miesiąc znów uda się zapisać na kolejną edycję.
Fluorescencyjny medal w kształcie kwiatka, kolejny do kolekcji. |
Piąta edycja biegu rozegrana została w Dniu Matki. Numer startowy w piękne kwiatki. Fajny klimat.
Do Łazienek Królewskich jechaliśmy z Krystianem dużo przed rozpoczęciem biegu. Myśleliśmy, że w deszczu dostanie się z Pruszkowa do centrum Warszawy zajmie nam mnóstwo czasu. A tu jednak niespodzianka. Z parkingiem też nie było problemu. Dziwne. Zupełnie inaczej niż zwykle.
Niespodziewanie mieliśmy krótką randkę w pięknych okolicznościach przyrody. Biegaczy na miejscu nie było jeszcze wielu. Poszlajaliśmy się trochę po alejkach. Oczywiście selfiki musiały być. Niestety żadne zdjęcie nie jest ostre. Cóż było ciemno i mokro. Idealnie na bieganie.
Chwilę po 22 ruszyłam na trasę. Trochę bałam się, nie biegałam od dwóch tygodni, zamiast truchtania był basen i rower, ale... Zadziwiająco dobrze się czułam. I gdy się rozpędziłam zderzyłam się z ścianą. Biegacze przede mną zatrzymali się, bo na drodze była... kałuża. Cóż. Zdarza się najlepszym - niechęć do złachania nowych butów. Na szczęście nie mam takich rozkminek i poleciałam prosto przez wodę. Synek byłby ze mnie dumny!
Tym razem trasa była chyba fajniejsza niż w kwietniu. Pewnie mogłabym człapać szybciej gdyby nie było ślisko. Oczywiście już widziałam się rozpłaszczoną na mokrej kostce brukowej, ale nie było tak źle. Końcówka trasy identyczna z poprzednią edycją, więc wiedziałam co mnie czeka. Wbiegając w bramę Łazienek od Agrykoli i mając jakieś 200 metrów do mety przycisnęłam licząc na poprawę wyniku sprzed miesiąca. Jakież było moje zdziwienie kiedy się okazało, że było lepiej o 50 sekund. Wow. Nie spodziewałam się, myślałam, że czas będzie w okolicach 35 minut a tu 30:08. Co prawda do życiówki strata 3 minuty, ale w życiowej formie chwilowo nie jestem. Myślę, że to zasługa mojej biżuterii na biegu. Cały czas na sobie miałam naszyjnik zrobiony przez Olka i podarowany mi na Dzień Mamy. To dodało mi mocy.
Naszyjnik mocy od syna. To dla niego ten medal! |
Razem poszliśmy na makaron serwowany przez restaurację Belvedere, To była najlepsza pasta jaką kiedykolwiek jadłam. Coś przefantasycznego!
I już żałuję, że nie będzie mnie na czerwcowym ON the RUN. Jedziemy na urlop. Ale może podczas naszej wyprawy do Niemiec uda mi się wystartować w jakimś kameralnym biegu?
A na koniec jak zwykle nasza videorelacja. V On the Run w obiektywie Krystiana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz