sobota, 13 lutego 2016

Biegające Walentynki!


Czy wiecie, że podczas biegu odczuwa się dokładnie to samo, co będąc zakochanym? Naprawdę! A dzieje się tak na skutek wydzielania się w naszym organizmie endorfin. Właśnie dlatego tak bardzo Biegające Walczaki lubią biegać razem – oczywiście, gdy tylko jest to możliwe.

Sobotni, walentynkowy Parkrun był świetną okazją, żeby wyrazić swoją miłość. Dlatego ja pobiegłem z przyczepionym do bluzy serduszkiem z napisem „Kocham Ewę!”, a Olek z hasłem „Kocham babcię!”. Byliśmy jak dwie biegające walentynki J


Olek zadebiutował w biegu na 5 km z silną wolą ukończenia. Niestety się nie udało, ale od samego początku przekonywaliśmy go, że samo to, że tak bardzo chciał to zrobić – wręcz nie dało mu się tego wyperswadować, w końcu 5 km dla czterolatka to jak ultra, nawet marszobiegiem – dobrze świadczy o jego duchu walki. Dlatego wszyscy, razem z babcią, która też była, żeby mu kibicować, jesteśmy z niego bardzo dumni.



Z Olkiem przebiegliśmy prawie jedno z dwóch 2,5 km kółek. Potem został przy mamie, a ja pobiegłem dalej. Dzisiaj zamykałem trasę. Robiłem to jednak z dumą (to bardzo ważna funkcja, trzeba zebrać ewentualnych niedobitków i sprawdzić, czy ktoś nie ma jakichś kłopotów), no i z wielkim, pozytywnym uśmiechem na twarzy, bo kocham moją żonę, kocham moją rodzinę, kocham biegać i kocham życie!

Krystian

poniedziałek, 8 lutego 2016

Życie weryfikuje plany… i zmusza do stania się triathlonistą!

Nie, nie złamię w tym roku 4h w maratonie. Nie złamię też 2h w połówce. Będę biegał krótsze dystanse. Bardzo prawdopodobne jest też, że wezmę udział w dwóch triathlonach.

Zacznę od początku. Udało się zrobić rezonans nogi po zeszłorocznym złamaniu zmęczeniowym. Wyszło jednak na nim, że po treningach do Półmaratonu Warszawskiego (4 tygodnie bazy – 3 razy w tygodniu), ono się odnawia. Dostałem skierowanie na rehabilitację, scyntygrafię i radę, żebym przestał biegać. Ponieważ noga nie boli – no nie codziennie – to tej rady nie wziąłem do siebie… Nie będę jednak igrał z ogniem i zmniejszę ilość treningów i kilometrów. Pomoże mi w tym plan do pierwszego z dwóch triathlonów, w których zamierzam wystartować w tym roku. W planie jest tylko dwa dni biegania i to do 10 km w szczycie. Moim pierwszym w życiu triathlonem będzie Garmin Iron Triathlon w Ślesinie 5.6.2016, w którym postanowiłem wziąć udział po moich długich rozmowach z kolegą Kubą. BTW Dostałem od Kuby bardzo fajną książkę „Triathlon. Plany treningowe” wyd. Inne Spacery (do nabycia tutaj: http://www.innespacery.pl/). Jak nazwa wskazuje, są tam plany do triathlonu, ale też solidne wyjaśnienie na czym one polegają i po co są dane treningi – tego (niezbędnej wiedzy) zwykle przecież nam trenującym brakuje, więc POLECAM!

Druga impreza to będzie triathlon na dystansie sprint w Gdyni, rozgrywany w przeddzień połówki. Oczywiście będzie to weekend spod znaku M z kropką. Chcę poczuć na własnej skórze jak ten triathlon wygląda. Nie należę do osób, które dają ponieść się reklamie, czy dają nabierać na marketingowe sztuczki, albo też ślepo ufają nawet najlepszym markom. Mimo wszystko, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, już nie mogę się doczekać! Na samą myśl czuję dreszczyk emocji, choć to tylko sprint. Na pewno działa też magia Gdyni, w której całą rodzinką spędzimy weekend.

Ale co tak naprawdę będę robił w kwestii złamania zmęczeniowego, które nawraca? Skorzystam z drugiej rady ortopedy! Pójdę na basen J - tak naprawdę już chodzę. Ponadto rower nigdy mi nie szkodził. Skończę też zabiegi rehabilitacyjne, a potem zapiszę się do fizjo, żeby ćwiczyć i wzmocnić całą nogę. Zamierzam też skorzystać z konsultacji innego ortopedy, ponieważ porada w stylu „na pana miejscu przestałabym biegać”, dopóki noga nie boli mnie tak, że nie mogę chodzić, nie mieści mi się jeszcze w głowię – tutaj niestety nic się nie zmieniło. Jednak mogę uczyć się na błędach i trochę mniej biegać. W tym czasie, konsultując się z fizjo i lekarzem chciałbym poznać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania: Dlaczego pomimo półrocznej przerwy nie mogę biegać tyle ile bym chciał? Dlaczego kontuzja powraca, choć teoretycznie była już wyleczona, a w czasie treningu przestrzegałem zasad i nie cisnąłem za bardzo – jak na mój gust, trenowałem wręcz lekko? Co zrobić, żeby tę kontuzję raz na zawsze pożegnać? Czy można sobie przeszczepić piszczel i wymienić na nowy, tytanowy? Ile wynosi masa wszechświata i czy teoria wielkiej unifikacji się potwierdzi? Czy jeszcze kiedyś przebiegnę maraton? Czy jeszcze kiedyś będę namawiał Kubę na wspólny udział w Biegu Rzeźnika? Czy na starość wystartuję w Bieszczadach z Ewą… ? Na wszystkie te pytania odpowiedź przyjdzie z czasem. Jeśli zdrowie pozwoli, a ja zachowam zimną krew i trochę zdrowiu pomogę, to ten sezon będzie czasem triathlonu!
Krystian

sobota, 6 lutego 2016

Parkrun Pruszków #66 – relacja


 Kiedy miesiąc temu Ewa pisała o Parku Potulickich i wspominała o Parkrunie, nie zakładałem, że tak szybko się na niego wybiorę. Dlaczego to się stało napiszę w osobnym poście, ponieważ ma to trochę związek z moją kontuzją. Jednak przede wszystkim, kiedy w lokalnym portalu internetowym zobaczyłem ogłoszenie o karnawałowym Parkrunie z przebraniami, zapragnąłem wykorzystać okazję i zaspokoić głód rywalizacji, nie karmiony (nie licząc biegu Stonogi) już tak na dobrą sprawę od sierpnia. A że rzadko biegam piątki… Ja praktycznie nie biegam piątek, więc uznałem to za dobry powód, żeby po raz kolejny podejść do życiówki na tym dystansie (ponad 26 minut) i złamać 25 min. Udało się! Ale po kolei.

Impreza Parkrun jest świetna w swojej organizacyjnej prostocie. Rzeczywiście forma sprzyja popularyzacji tego rodzaju biegów, a klimat zawodów w Pruszkowie był naprawdę towarzyski. Wszyscy przybijali sobie piątki, poznawali się itd. Tym razem były też różne przebrania. Gdybym miał głosować na najlepsze, to wygrałby cowboy – facet, który biegł w skórzanych spodniach, skórzanej kurtce i kowbojskim kapeluszu. Ja miałem założyć na głowę misie mikołaje dyndające na sprężynkach, bo to jedyne co w domu znalazłem, ale ostatecznie ich zapomniałem. Musiałem pobiec do pobliskiego sklepu. Na szczęście był dobrze zaopatrzony. Wybrałem kilka drobiazgów, które możecie podziwiać na poniższym zdjęciu.


Dopingowany przez Olka i Ewę biegłem jak na skrzydłach. Zacząłem tradycyjnie trochę za szybko, przez co pod koniec było mi ciężko. Mimo wszystko średnia była niezła i udało się złamać 25 minut. Po wszystkim były mini pączki i zaproszenie na zupę. Zwycięzca oddał Olkowi kupon na pizzę, który zgarnął za lotną premię – jutro go wykorzystamy. Jeszcze raz dziękujemy!
Podziękowaliśmy za organizację, fajny bieg i wróciliśmy do domu. To był dobry początek dnia.


Czuje, że choć mieszkamy w Pruszkowie od trzech lat, teraz powoli zaczynamy też wtapiać się w to miasto. Dzisiaj miałem okazję startować ramię w ramię z lekarzem Olka – choć wiem, że biegł też w Pile we wrześniu, w tym samym czasie, kiedy ja ćwiczyłem na Wyspie do Piwnej Mili. Zauważyliśmy też, że zaczynamy kojarzyć innych biegaczy. Gdy już do naszej drużyny dołączy nowa zawodniczka, to na pewno będziemy zaglądać na Parkrun częściej.