sobota, 25 kwietnia 2015

Wieczorne bieganie w Łazienkach - 4. edycja On the Run PGE

Odkąd powstał cykl biegów On the Run PGE bardzo chciałam w nim wystartować. W styczniu kiedy się zorientowałam już nie było miejsc, w lutym akurat w tym dniu była urodzinowa impreza Olka, w marcu udało się zapisać, ale pokonała mnie choroba. I w końcu w kwietniu w Dniu Ziemi udało się pobiec krętymi alejkami Łazienek Królewskich. 
I tym razem mieliśmy swojego kibica na trasie. Do Warszawy na szkolenie przyjechała siostra Krystiana Agnieszka. Zaprosiliśmy ją na spacer po parku i do kibicowania nam na trasie. 

Po krótkim rekonesansie, poszukaniu linii startu i zrobieniu zdjęć na ściance spotkaliśmy Alicję z Maćkiem. W marcu wystawiłam ją do wiatru z tym biegiem, ale gdy wzięła w nim udział sama, tak się jej spodobał, że namówiła męża na wspólny start. 
Po krótkim rozciąganiu ustawiliśmy się w blokach startowych. Adrenalina i emocje podczas biegu to jednak jest uzależnienie. Na pierwszym kilometrze było ciężko ze względu na duży tłok i kurz. Specjalnie zostaliśmy z tyłu, ale chyba to był błąd. Kurz jaki podniósł się ze żwirowej alejki był straszny. Na szczęście dalej było już lepiej. Cały dystans biegliśmy razem. Co było naprawdę bardzo fajne. 
Suszymy ząbki i machamy do każdego aparatu :)
Bieg super, atmosfera, oświetlenie Łazienek tym razem na zielono. W maju znów będę polować na pakiet startowy. 
Na mecie czekały na nas fluorescencyjne, święcące w nocy medale i... bratki w doniczkach wraz z nasionami pachnącego groszku. 
Po biegu zawinęliśmy się i pojechaliśmy zregenerować siły oraz pokazać Agnieszce jedno z fajniejszych miejsc w Warszawie, czyli Południk Zero. 
To był naprawdę miły wieczór w dobrym towarzystwie. 


Ewa

Krystian: W zeszłym tygodniu, po ponad trzech miesiącach od wystąpienia kontuzji zrobiłem kilometr w ramach testu, a potem szaleńczo porwałem się na ten pięciokilometrowy bieg. Początkowo chciałem tylko iść z kijami, ale zakazali ich w regulaminie, więc poczułem się usprawiedliwiony i normalnie pobiegłem... Z tego miejsca chciałbym podziękować żonie, że doholowała mnie do mety - bo moja kondycja przez trzy miesiące wróciła do stanu sprzed dwóch lat i myślałem że wypluje płuca. Adze za świetny filmik i niesamowity doping (wrażenia audiowizualne załączamy poniżej).

Tradycyjnie na koniec krótki filmik :). Enjoy!


niedziela, 19 kwietnia 2015

Mój pierwszy przebiegnięty kilometr…

Nie pamiętam kiedy i jak przebiegłem swój pierwszy świadomy kilometr. Mogę jedynie zgadywać, że miało to miejsce w okolicach Olszynki Grochowskiej parę lat temu (około 2010 roku, na wiosnę) i byłem po tym niezwykle zmęczony. Wcześniej zdarzało mi się oczywiście biegać, ale nigdy z założeniem, że robię to w jakimś ściśle sprecyzowanym celu. Kiedyś wystartowałem nawet w biegu na 5 km (Run Warsaw – chyba w 2006), ale to nie miało nic, a nic wspólnego z tym, czym bieganie jest dla mnie dzisiaj.

Pierwszy „świadomy” kilometr to był sposób na odstresowanie, czerpanie większej przyjemności z życia i wynikał z czystej chęci utrzymania dobrej kondycji i zdrowego serca. Sprawa stała się o wiele bardziej poważna, gdy w 2013 roku w moje ręce wpadł magazyn Runners World z programem przygotowań do maratonu rozpisanym na 16 tygodni. Perspektywa szybkiej drogi do sukcesu była kusząca i uległem jej. Okazało się, że dla chcącego nic trudnego, a przez te 4 miesiące przed ukończeniem Orlen Warsaw Maraton w 2014 roku wszystko się dla mnie zmieniło. Regularność treningu zacząłem traktować co najmniej tak samo poważnie jak regularność opłacania składek OC na samochód, albo rozliczania się z urzędem skarbowym. Plan stał się księgą wyznaczającą mój rytm tygodnia. Do niego dopasowywałem swoje zajęcia każdego dnia, tygodnia i miesiąca. Gdy złapałem kontuzję i okazało się, że oprócz nadmiernej ambicji, była ona też wynikiem ślepego zaufania do planu, otrzymałem niezwykle hardkorową lekcję. Dowiedziałem się, że ta „szybka ścieżka” była drogą na skróty. Zrozumiałem, że bijąc kolejne życiówki, zwiększając liczbę i długość treningów, jednocześnie nie dopuszczałem do głowy niezwykle istotnych informacji o diecie, rozciąganiu, dodatkowych ćwiczeniach, regularnym badaniu się itd. Myślałem że to dla super-zaawansowanych biegaczy, którzy są ode mnie szybsi i walczą o każdą sekundę. Nic bardziej mylnego. Wiedza i dbanie o siebie to coś, na co uwagę powinien zwracać każdy, kto w ogóle myśli o bieganiu.

W czasie kontuzji chciałem zastąpić bieganie jazdą na rowerze. To trudne, bo biegać można zawsze, a jeździć na rowerze nie – zwłaszcza ciężko się jeździ po zmroku bez silnego źródła światła ujawniającego nierówności drogi. Gdy w ciągu dnia na przykład praca nie pozwala mi pojeździć, na kolejny trening mogę czekać w nieskończoność – co może być powodem mojego coraz silniejszego zainteresowania amatorskim kolarstwem, bo zawsze nie mogę się już doczekać kolejnej przejażdżki. Ostatnio po godzinnej jeździe, zamiast do domu skierowałem się w inne miejsce. Nieznana siła powiodła mnie na bieżnię. I zgadnijcie co... Bieżnia była zamknięta! Hahaha. Żarcik. Nie była zamknięta. Nie była też zajęta.

W czwartek znowu przebiegłem swój pierwszy kilometr. Swój pierwszy kilometr po (a może jeszcze w trakcie trwania) kontuzji złamania zmęczeniowego kości piszczelowej. W efekcie tej próby dowiedziałem się, że zgodnie z przypuszczeniami, noga nadal boli. Ponad trzy miesiące przerwy niewiele dały. Ale mimo wszystko zachowuję ten kilometr tutaj. To pierwszy kilometr mojego nowego biegowego życia. Zaczynam wszystko od nowa. Już nigdy nic nie będzie takie samo jak przedtem. Już nigdy nic nie będzie takie jak dawniej. Żaden start, ani przygotowania do niego nie będą już przypominały tych, jakie czyniłem wcześniej! Oto mój pierwszy kilometr.

 
Krystian