środa, 6 maja 2015

Długi majowy weekend biegowy.

Ten weekend biegowy zaplanowany był już w tamtym roku. 
Po pierwszej edycji Wings for Life Word Run wiedziałam, że pobiegnę ponownie.
Dlatego zapisałam się od razu kiedy tylko ruszyły zapisy na bieg. Na pilską ćwiartkę muzyczną rejestracji dokonałam w lutym. Jak zwykle w moim przypadku plany musiały zostać zweryfikowane.
Do końca, czyli do piątku do odbioru pakietu w Pile nie wiedziałam czy dam radę pobiec. Wszelkie wątpliwości ustały kiedy zapisaliśmy Olka do biegu dzieci. Miałam towarzyszyć najmłodszemu Biegającemu Walczakowi w jego imprezie i to była mała rozgrzewka przed biegiem głównym. Oluś poradził sobie wyśmienicie. Przebiegł cały kilometr. 
Cały czas go wspierałam i dopingowałam. Biegliśmy razem, trzymając się za ręce. Olek wypatrywał tatę na trasie, a ten dwoił się i troił. Pojawiał się niespodziewanie przy ścieżce i krzyczał nasze słynne: „Dawaj, dawaj”. Udało się i dobiegliśmy do mety. Pękam z dumy, bo ten dystans naprawdę robi wrażenie. Olek był najmłodszym uczestnikiem.
Start biegu dla dzieci. Walczaki w barwach klubowych.

Później przyszedł czas na mnie. Na start odprowadziła mnie ekipa kibicująca. Chociaż od syna usłyszałam: Nie musimy mamo ci kibicować i tak sama dobiegniesz.
W sumie fakt. Powinnam. Jakiegoś wielkiego ciśnienia nie miałam. Forma tragiczna, właściwie jej nie było. Biegło mi się tak sobie. Na pewno inaczej niż w zeszłym roku. Bez Krystiana u boku. Za to z pięknymi widokami. Przy starcie było oberwanie chmury, kilometr dalej zaświeciło piękne słońce i na niebie pokazała się tęcza.
Głupawka na trasie. Foto: Alina Gunia
W trakcie biegu uczepiłam się jednej pani i za nią biegłam. Pod koniec udało mi się ją wyprzedzić, chociaż na 9 km miałam ochotę zejść z trasy. Na metę dobiegłam prawie 10 minut później niż w zeszłym roku. Cóż, nie zawsze można poprawiać wyniki. Mnie po kilku chorobach nie udało się. Ale będzie lepiej.
Dwa kroki i będzie już po :). Foto: Alina Gunia

Czas kiepski, ale stylówka musi być ;). 


Niedzielne Wings For Life World Run w Poznaniu. 
Tu pobiegłam dla tych co nie mogą. Cała opłata startowa była przeznaczona na badania nad przerwanym rdzeniem kręgowym.
Do Poznania przyjechałam sama z Piły. Po raz pierwszy zostawiliśmy na całą dobę Olka. Został pod dobrą opieką, ale było mi tak jakoś dziwnie. Z tego miejsca dziękuję moim kochanym Rodzicom i Edi za podjęcie tego wyzwania.

Na Malcie udało mi się zaparkować przy samym biurze zawodów, czyli głupi ma zawsze szczęście. Szybkie odebranie pakietu i szybkie spotkanie z zapracowanym mężem.
Do startu zostały 3 godziny, a ja poszłam spotkać z niewidzianą kilkanaście lat koleżanką Anią. Spacer do niej na herbatę i z powrotem można by nazwać rozgrzewką. Trochę kilometrów zrobiłam. Wracając zaczęły udzielać mi się emocje. Kolejny start przede mną, a ja znów nie jestem do końca przygotowana.
Przed startem

W zeszłym roku nie skorzystałam z okazji zrobienia sobie fotki z Michałem Kościuszko, kierowcą samochodu mety. W tym roku bardzo chciałam, ale nie było możliwości się do niego dopchać. Uczestników było dwa razy więcej i tym samym dwa razy więcej chętnych na selfie z mistrzem.
Catcher Car. Niestety bez Michała Kościuszko. 

Przyszedł czas na ustawienie się w swojej strefie startowej. Równo o 13 wyruszyłam na trasę z 3000 innych uczestników. Pogoda tym razem dopisała, czasem miałam wrażenie, że aż za bardzo. W ubiegłym roku wiało, padało i było bardzo zimno, w tym roku temperatura w okolicach 22 stopni i palące słońce. Cieszyłam się znajomością trasy. Wiedziałam jakie punkty po drodze będę mijać i gdzie w końcu będę mogła napić się wody.
Biegłam szybciej niż w Pile. Jednak dyszka zrobiona podczas Muzycznej Ćwiartki naprawdę dużo mi dała. Zwolniłam tylko przy punkcie odżywczym. Nie chciałam się wywalić na mokrej i śliskiej nawierzchni. Szybsi biegacze zostawili dywan ze skórek od bananów i już widziałam oczyma duszy swojej jak zbieram zęby z ulicy.
Tutaj podziękowania dla wolontariuszy! Podczas każdego biegu robią niesamowitą rzecz. Pomagają, dopingują i wspierają. Tym razem wpadli na genialny pomysł. Banany w czekoladzie. Na punktach czekolada się po prostu roztopiła. Wolontariusze maczali banany w tej czekoladzie i to był jeden z najwspanialszych posiłków podczas biegów jakie miałam przyjemność spróbować. 
Założyłam sobie w tym roku 12 km, po cichu chciałam przebiec 15 i przekroczyć tablicę z przekreślonym napisem Poznań. Niestety. Catcher Car dogonił mnie na 11 km. Kiedy ja kończyłam przygodę z tegorocznym Wings for Life na trasie w Poznaniu zostało 722 uczestników. Ostatni złapany Bartek Olszewski przebiegł 73 km. Szacunek i czapki z głów.
Po powrocie na Maltę dostałam kolejny medal do kolekcji. Na tym moje zwiedzanie się nie skończyło. Razem z Anią i jej synkami poszliśmy na lody na Starówkę. A co! Po takim wysiłku mi się należało. Tak jak zimne piwo na afterparty. Bo raz się żyje.
Jest i medal!


Za rok też będę chciała pobiec w tym niezwykłym biegu. Jeszcze nie wiadomo gdzie się odbędzie. Prawdopodobnie nie będzie to Poznań. A szkoda, bo atmosfera podczas biegu jest świetna. Kibice są naprawdę fantastyczni. Zobaczymy. W każdym razie będę tam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz