Ten weekend biegowy zaplanowany był już w
tamtym roku.
Po pierwszej edycji Wings for Life Word Run wiedziałam, że
pobiegnę ponownie.
Dlatego zapisałam się od razu kiedy
tylko ruszyły zapisy na bieg. Na pilską ćwiartkę muzyczną rejestracji dokonałam
w lutym. Jak zwykle w moim przypadku plany musiały zostać zweryfikowane.
Do końca, czyli do piątku do
odbioru pakietu w Pile nie wiedziałam czy dam radę pobiec. Wszelkie wątpliwości
ustały kiedy zapisaliśmy Olka do biegu dzieci. Miałam towarzyszyć najmłodszemu
Biegającemu Walczakowi w jego imprezie i to była mała rozgrzewka przed biegiem
głównym. Oluś poradził sobie wyśmienicie. Przebiegł cały kilometr.
Cały czas go
wspierałam i dopingowałam. Biegliśmy razem, trzymając się za ręce. Olek
wypatrywał tatę na trasie, a ten dwoił się i troił. Pojawiał się
niespodziewanie przy ścieżce i krzyczał nasze słynne: „Dawaj, dawaj”. Udało się
i dobiegliśmy do mety. Pękam z dumy, bo ten dystans naprawdę robi wrażenie.
Olek był najmłodszym uczestnikiem.
Start biegu dla dzieci. Walczaki w barwach klubowych. |
Później przyszedł czas na mnie. Na
start odprowadziła mnie ekipa kibicująca. Chociaż od syna usłyszałam: Nie
musimy mamo ci kibicować i tak sama dobiegniesz.
W sumie fakt. Powinnam. Jakiegoś
wielkiego ciśnienia nie miałam. Forma tragiczna, właściwie jej nie było. Biegło
mi się tak sobie. Na pewno inaczej niż w zeszłym roku. Bez Krystiana u boku. Za
to z pięknymi widokami. Przy starcie było oberwanie chmury, kilometr dalej
zaświeciło piękne słońce i na niebie pokazała się tęcza.
Głupawka na trasie. Foto: Alina Gunia |
W trakcie biegu uczepiłam się
jednej pani i za nią biegłam. Pod koniec udało mi się ją wyprzedzić, chociaż na
9 km miałam ochotę zejść z trasy. Na metę dobiegłam prawie 10 minut później niż
w zeszłym roku. Cóż, nie zawsze można poprawiać wyniki. Mnie po kilku chorobach
nie udało się. Ale będzie lepiej.
Dwa kroki i będzie już po :). Foto: Alina Gunia |
Czas kiepski, ale stylówka musi być ;). |
Niedzielne Wings For Life World Run
w Poznaniu.
Tu pobiegłam dla tych co nie mogą. Cała opłata startowa była
przeznaczona na badania nad przerwanym rdzeniem kręgowym.
Do Poznania przyjechałam sama z
Piły. Po raz pierwszy zostawiliśmy na całą dobę Olka. Został pod dobrą opieką,
ale było mi tak jakoś dziwnie. Z tego miejsca dziękuję moim kochanym Rodzicom i
Edi za podjęcie tego wyzwania.
Na Malcie udało mi się zaparkować
przy samym biurze zawodów, czyli głupi ma zawsze szczęście. Szybkie odebranie
pakietu i szybkie spotkanie z zapracowanym mężem.
Do startu zostały 3 godziny, a ja
poszłam spotkać z niewidzianą kilkanaście lat koleżanką Anią. Spacer do niej na
herbatę i z powrotem można by nazwać rozgrzewką. Trochę kilometrów zrobiłam.
Wracając zaczęły udzielać mi się emocje. Kolejny start przede mną, a ja znów
nie jestem do końca przygotowana.
Przed startem |
W zeszłym roku nie skorzystałam z
okazji zrobienia sobie fotki z Michałem Kościuszko, kierowcą samochodu mety. W
tym roku bardzo chciałam, ale nie było możliwości się do niego dopchać.
Uczestników było dwa razy więcej i tym samym dwa razy więcej chętnych na selfie
z mistrzem.
Catcher Car. Niestety bez Michała Kościuszko. |
Przyszedł czas na ustawienie się w
swojej strefie startowej. Równo o 13 wyruszyłam na trasę z 3000 innych
uczestników. Pogoda tym razem dopisała, czasem miałam wrażenie, że aż za
bardzo. W ubiegłym roku wiało, padało i było bardzo zimno, w tym roku
temperatura w okolicach 22 stopni i palące słońce. Cieszyłam się znajomością
trasy. Wiedziałam jakie punkty po drodze będę mijać i gdzie w końcu będę mogła
napić się wody.
Biegłam szybciej niż w Pile. Jednak
dyszka zrobiona podczas Muzycznej Ćwiartki naprawdę dużo mi dała. Zwolniłam
tylko przy punkcie odżywczym. Nie chciałam się wywalić na mokrej i śliskiej nawierzchni.
Szybsi biegacze zostawili dywan ze skórek od bananów i już widziałam oczyma
duszy swojej jak zbieram zęby z ulicy.
Tutaj podziękowania dla wolontariuszy! Podczas każdego biegu robią niesamowitą rzecz. Pomagają, dopingują i wspierają. Tym razem wpadli na genialny pomysł. Banany w czekoladzie. Na punktach czekolada się po prostu roztopiła. Wolontariusze maczali banany w tej czekoladzie i to był jeden z najwspanialszych posiłków podczas biegów jakie miałam przyjemność spróbować.
Założyłam sobie w tym roku 12 km,
po cichu chciałam przebiec 15 i przekroczyć tablicę z przekreślonym napisem
Poznań. Niestety. Catcher Car dogonił mnie na 11 km. Kiedy ja kończyłam
przygodę z tegorocznym Wings for Life na trasie w Poznaniu zostało 722
uczestników. Ostatni złapany Bartek Olszewski przebiegł 73 km. Szacunek i
czapki z głów.
Po powrocie na Maltę dostałam
kolejny medal do kolekcji. Na tym moje zwiedzanie się nie skończyło. Razem z
Anią i jej synkami poszliśmy na lody na Starówkę. A co! Po takim wysiłku mi się należało.
Tak jak zimne piwo na afterparty. Bo raz się żyje.
Jest i medal! |
Za rok też będę chciała pobiec w
tym niezwykłym biegu. Jeszcze nie wiadomo gdzie się odbędzie. Prawdopodobnie
nie będzie to Poznań. A szkoda, bo atmosfera podczas biegu jest świetna. Kibice
są naprawdę fantastyczni. Zobaczymy. W każdym razie będę tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz