czwartek, 12 marca 2015

Krystian: no i nie wytrzymałem!

 
„Nie biegam, więc mnie ludzkość… [piii]” – napisała niedawno nasza koleżanka na blogu http://doprzodu-i-wgore.blogspot.com/. Tylko, że ona znowu biega po przeziębieniu, czy na co tam chorowała, a ja ze złamaną nogą kiszę się w domu już od połowy stycznia! Nadszedł czas, aby to zmienić. Co prawda lekarz jedynie nieśmiało pozwolił chodzić na basen, ale nadarzyła się nie lada okazja i zakupiłem używaną SZOSĘ. Cóż… Podobno każdy ma swój Le Tour. Kolega polecił znajomego, zresztą utalentowanego zawodnika 4x i enduro, któremu już stara szosa nie była potrzebna, no i decyzja zapadła. Jestem zadowolony, bo rowerek jest bardzo fajny i zdecydowanie wart niedużej kasy, którą musiałem za niego wyłożyć. No, ale żeby tak pisać, wpierw musiałem rowerek sprawdzić. Przy okazji okazało się, że po jeździe na nim noga nie boli – a to najważniejsze.
A było to tak. Pewnego pięknego dnia przyszedł pan listonosz, wtaszczył po schodach wielką paczkę i postawił w przedpokoju. Pół godzinki skręcania, uważania, żeby Olek nie pogubił moich narzędzi, no i gotowe. Szosowa rakieta w całej okazałości zaprezentowała mi się ślicznie. Wpinane pedały z systemem SPD zmieniłem na zwykłe (nie jestem nawet amatorem – czyli miłośnikiem kolarstwa – więc nie umiałbym ich używać nawet gdybym miał do nich specjalne buty). Założyłem koszyk na bidon (pod kolor) i prosty licznik. Następnego dnia pojechałem na nim do Warszawy, na Wyścigi. Wyszło 19 km w jedną stronę, czyli razem prawie 40, a rowerek spisał się świetnie. Noga, jak wspomniałem nie bolała, a o to właśnie chodziło. Dzisiaj wyprowadziłem swoją wyścigówkę na kolejny, tym razem zaledwie półgodzinny spacer. Tym razem zabrałem ze sobą kamerę. Było fajnie, ale z przygodami. Sami zobaczcie:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz