wtorek, 17 lutego 2015
Diagnoza: złamanie zmęczeniowe kości piszczelowej
O tym jeszcze nie było… Co prawda wspominaliśmy już, że byłem kontuzjowany, ale co tak naprawdę się stało dowiedziałem się wczoraj. To przez to nie wziąłem udziału w Zimowym Maratonie Bieszczadzkim. Coś takiego przydarzyło mi się po raz pierwszy. Trenowałem, jak prawie co dzień i nagle poczułem ból. Tradycyjnie zignorowałem go. Nie lubię gdy coś mnie boli i w pierwszym odruchu staram się o tym zapomnieć. I choć czytałem o tym wiele razy, słuchałem rad kolegów, tamtego dnia, na własnej skórze przekonałem się, że popełniam błąd. Jakieś 7 km dalej musiałem przerwać bieg i ledwo dokuśtykałem do domu.
Zrobiłem przerwę, ale nie pomogło. Poszedłem do fizjoterapeuty, ale nie pomogło. Zacząłem ćwiczenia znalezione w necie, ale nie pomogło. Kupiłem sobie taśmę taką do zaklejania gdy bolą mięśnie i starałem się nią usztywniać bolący przód nogi i kolano, ale nie pomogło. Na dwa dni przed wyjazdem w góry wyszedłem „na próbę”. To był błąd. Przebiegłem 800 metrów i ledwo wróciłem do domu. Pojechaliśmy w Bieszczady, ale w wymarzonym maratonie do którego przygotowywałem się całymi tygodniami nie wystartowałem. Po powrocie wybrałem się do lekarza rodzinnego po odpowiednie skierowania. W końcu trafiłem do ortopedy. Diagnoza: złamanie zmęczeniowe kości piszczelowej – prawie niewidoczne na zdjęciu. Aktualnie w fazie zrastania.
- Panie doktorze – zapytałem. Czy chodzi o to że za dużo biegałem, czy o to że piłem za mało mleka?
- Na pewno nie pił pan za mało mleka – odpowiedział.
Kiedyś gadałem o tym bólu z kolegą Kubą i zrobiłem sobie takie podsumowanie tego ile przebiegłem w cyklu treningowym poprzedzającym Zimowy Maraton Bieszczadzki. No i wyszło tak:
wrzesień 219 km (przygotowanie do Nocnej Ściemy)
październik 140 (razem z Nocną Ściemą – maraton)
listopad 140
grudzień 251
styczeń do kontuzji 85 (w dwa tygodnie - w tym 30 km po Górach Świętokrzyskich)
To, gdzie popełniłem błąd dobrze widać na tym podsumowaniu. Po prostu zbyt drastycznie zwiększyłem obciążenie. Mogłoby to być winą planu treningowego, niebezpiecznego dla tak mało doświadczonego biegacza jak ja, ale chyba bezpieczniej będzie stwierdzić, że to ja sprowadziłem niebezpieczeństwo na siebie zdrowo przeginając. Dołożyłem po 5 km do każdego długiego wybiegania, a także nie robiłem nic prócz biegania, nie rozciągałem się i nie uzupełniałem treningu o inne ćwiczenia.
Na szczęście za jakiś miesiąc będę mógł pójść na basen, a za dwa powoli wracać do biegania. Maraton, który wcześniej planowałem na czerwiec odpada. Ale zrobię co w mojej mocy żeby pobiec we wrześniu „połówkę” w Pile. No i chyba dam radę wrócić za rok w Bieszczady. I niech to ostatnie będzie moim nowym/starym celem do zaliczenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz