piątek, 24 czerwca 2016

Bieg dla Słonia 2016 – relacja

„Bo to historia, bo to marzenia…” pod takim hasłem odbywał się nocny bieg dla upamiętnienia Artura Hajzera. „Bo to historia godna przypomnienia” – tak dalej leci ta piosenka, zatem przypominamy. Otwórzcie w nowym oknie (nie osadziliśmy playera bo embedowanie wyłączone), przypomnijcie sobie postać i czytajcie dalej: https://www.youtube.com/watch?v=Q50athn0KSc

Wziąłem udział w tym biegu, bo chciałem to zrobić od jakiegoś roku, tak dla idei. Kiedy zobaczyłem, że ruszyły zapisy nie zwlekając ani chwili zarejestrowałem się i tak zostawiłem ten temat „jakiejś tam piątki” – jak myślałem o technicznym aspekcie tego biegu. Dopiero dwa dni temu postanowiłem sprawdzić co tak naprawdę będzie się tam działo. No niby gdzieś tam było napisane, że spotykamy się na Kopie Cwila na Ursynowie, ale byłem pewien, że będziemy biegać dokoła tej góry. Tymczasem mapka trasy mówiła co innego. Nawet dobrze jej nie oglądałem, bo stwierdziłem, że nie ma się co przejmować. 5 pętli, pięć podbiegów – wytrzymam! Okazało się też, że jest to bieg towarzyski, bez pomiaru czasu, więc nie ma się co stresować - pełen lajcik.

Z racji pory, na bieg pojechałem sam. Na miejsce dotarłem wcześniej, bo chciałem zobaczyć obiecany film z archiwum himalaisty. Fajny, bo autor chyba chciał żeby było fajnie, ale wiele mówiący zarazem. Była w nim opisana historia akcji ratunkowej po tym, gdy złamał nogę na wysokości powyżej 7000 m n.p.m. Został uratowany i historia skończyła się dobrze, ale miał przy tym niesamowite szczęście, że byli z nim świetni ludzie, którzy mu pomogli. Niewielu wyszło z takiej opresji…

Stanęliśmy na starcie i dowiedziałem się, że na szczyt wbiega się nie 5, ale 10 razy. Było za późno żeby się martwić. Padło hasło start i ruszyliśmy. Najpierw zbieg, potem kawalątek po płaskim i stromy podbieg. Udało się! Potem znowu zbieg i dłuższy kawałek po płaskim.
Czułem się komfortowo, poza tym, że czasami brakowało mi tchu. Zanim dotarłem do drugiego podbiegu minąłem pacemakera na 6:00. Jest dobrze! – pomyślałem. Wbiegłem na górę i troszkę zacząłem oszczędzać siły, ale bez przesady. Potem szło już z automatu. Dopiero po trzecim kółku zacząłem podchodzić końcówki tego bardziej stromego podbiegu, ale bez wielkiej straty tempa. Idąc szybkim krokiem udawało mi się wyprzedzać biegnących wolniej. Zapomniałem czołówki z auta, a już było dość ciemno. Na szczęście jest tam trochę latarni. Trasa była praktycznie nieoznaczona, ale na szczęście nie trudna, więc po pierwszym kółku załapałem i nie gubiłem się, gdy nie było nikogo przede mną.

Tym, którzy zaglądają tu po raz pierwszy muszę przypomnieć, że na zawodach aktualnie biegam w tempie około 5 min/km. W Pruszkowie, gdzie mieszkamy i trenujemy mamy dwa podbiegi – jeden wiadukt ma jakieś 4 m przewyższenia, a drugi z 5. Tymczasem kiedy dotarłem na metę zegarek pokazał średnie tempo 5:33. Przeżyłem lekki szok. Faktem jest, że na zbiegach szło mi nieźle i udawało mi się tam zasuwać dość szybko, ale i tak jestem zaskoczony. Nie goniłem też jakoś strasznie po płaskim, a było nieźle, pomimo 10-krotnego wtarabanienia się na sporą jak na moje przyzwyczajenia górką.

Link do zapisu GPS: https://www.endomondo.com/users/8321723/workouts/753378187

Był to bieg towarzyski z fajną atmosferą. Na koniec odebrałem medal w kształcie słonia, zjadłem ciacho, wziąłem kubeczek wody i ruszyłem w stronę auta przybijając piątki z tymi co jeszcze byli na trasie. Cały dzień był bardzo sympatyczny. Zacząłem od zakładki (godzina rower + 10 min biegu) rano, a wieczorem bieg. Oba treningi niewiele się różniły, ponieważ mimo później pory temperatura ani trochę nie chciała spaść.






Piszę tak późno, bo po biegu wpadłem jeszcze do przyjaciela na imprezę. Jeszcze raz sto lat Przemku od nas wszystkich!

Krystian

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz