niedziela, 17 kwietnia 2016

Relacja: IV Bieg Sto-Nogi i ¼ Milanowskiej Mili – 17.04.2016

Można startować w największych, najlepiej obsadzonych i zorganizowanych z największym rozmachem biegach, ale nic nie może się równać z tymi lokalnymi, organizowanymi na kilkaset osób, gdzie wszyscy się znają. Jeśli już startuje się w biegach ulicznych, takich imprez po prostu nie można omijać. Tam zawsze panuje świetna atmosfera i piątki przybija się nie tylko z kompletnie obcymi ludźmi. Wśród wielu, coraz lepiej znanych twarzy, tym razem spotkaliśmy Elizę z rodzicami – to ta dziewczynka, która jest najszybsza w Parkrunie w Pruszkowie. Tym razem wygrała ¼ Mili Milanowskiej. Byli też zaprzyjaźnieni biegacze - Alicja z mężem Maćkiem, który pobiegł i na dyszkę i na milę. Nie zawiódł doktor Potocki – lekarz Olka. I była też Julita, która prowadzi fanpage Pikselowy Pruszków, i która regularnie robi zdjęcia na Parkrunie. Tym razem też robiła zdjęcia, a potem wystartowała w Milanowskiej Mili i wygrała! Nie mogła zrobić sobie zdjęcia jak stoi na podium, więc zrobiła zdjęcie kibicom z perspektywy podium – cały albumtutaj. Podrzuciła nam też kilka fotek, które tutaj (oprócz medali), oczywiście dzięki jej uprzejmości publikuję.

©Julita Gontarczyk
Jest jeszcze jeden powód, dla którego zapragnąłem wziąć udział w Biegu Sto-Nogi – to fantastyczny medal. Jeśli napisze, że były to jednocześnie Mistrzostwa Świata Geografów i Mistrzostwa Polski „Pilotów i Personelu Pokładowego” w biegu ulicznym na 10 km, na pewno bez trudu rozpoznacie go na poniższym zdjęciu. Dla mnie jest piękny! Do Milanówka wybraliśmy się całą (od miesiąca czteroosobową) rodzinką i z ciocią Olka, Edi, która przyjechała do nas w odwiedziny. Dzień był piękny. To pierwszy tak ciepły dzień w roku – było ponad 20 stopni. Dobrze, że zadbałem o nawodnienie.


Organizacja biegu stała na bardzo wysokim poziomie. I nie jest to czcza paplanina. Atest PZLA, fachowy pomiar czasu, biuro zawodów z prawdziwego zdarzenia, mnóstwo wolontariuszy, pełna informacja (łącznie z numerem na komórkę do organizatorów) na stronie i na mailu, mapy sytuacyjne strefy startu – wszystko to o tym świadczyło. Łyżką dziegciu w beczce miodu może być to, że wyglądało to jakby srebrne medale dostawali wybrani, ponieważ kilka osób, które przybiegły na metę mniej więcej w tym samym czasie co ja i później je dostali, a ja i wielu innych załapaliśmy się na brązowe. Niefajna była też nawierzchnia trasy i jej kształt z bardzo ciasnymi nawrotami – ale to już raczej nie do organizatorów pretensja a do władz Milanówka. Może za rok już nie będzie się do czego przyczepić :P
Jak pobiegłem? Poniżej własnych oczekiwań, ale też bez zaskoczenia. Nie było życiówki, więc planu minimum nie wypełniłem. Ten będzie musiał poczekać do biegu na 10 km w Pruszkowie pod koniec maja. Nie było zaskoczenia, ponieważ prawie nie biegam. Trzeba pamiętać, że bieganie w tym roku nie jest moim priorytetem. Mój trening do triathlonu to niecałe 20 km biegu w tygodniu – maleńko. Ale chroni to moją nogę przed nawrotem kontuzji, a cała reszta pozwala utrzymać kondycję biegową na przyzwoitym jak na mnie poziomie. No i tydzień w treningu miałem ciężki. Dzień przed biegiem, oprócz długiej jazdy rowerem, zaliczyłem też długi spacer po zabytkach stolicy z rodziną i ciocią Olka. W sumie na dychę wyszło ponad 51 minut. Na początku trzymałem tempo kilka sekund poniżej założonego. Koło czwartego kilometra gdzieś mi siły uciekły. Odbiłem się od psychicznego dna na koniec, ale zamiast finiszować, już tylko powłóczyłem nogami. Cóż… Następnym razem!
©Julita Gontarczyk
Jak pobiegł Olek? Olek wystartował w ¼ Mili Milanowskiej wraz z innymi dzieciakami. Niestety wszystkie roczniki biegły razem, co oznaczało, że musiał rywalizować nawet ze starszymi od siebie. Na starcie został poturbowany przez innych, ale podniósł się i ruszył do przodu. Zdarzało mu się raz czy dwa krzyknąć, że opada z sił, ale słowa „otuchy” z mojej strony przynosiły skutek. Systematycznie wyprzedzał kolejne dzieciaki i odrabiał stracone pozycje. Na metę nie wpadł w czołówce, ale to, że przebiegł 400 metrów bez zatrzymania uważam za duży sukces. Niestety trudno orzec, który był, ponieważ pobiegł na metę, zamiast ustawić się w kolejce do sczytania kodu z numeru startowego, jaka niespodziewanie ustawiła się jeszcze daleko przed linią mety. Też dostał bardzo ładny medal…
 
Potem poszliśmy do parku gdzie wydawano posiłek regeneracyjny, nastąpiła dekoracja najlepszych i losowanie licznych nagród. Niestety na żadną się nie załapaliśmy. Ale miło spędziliśmy dzień. Olek bawił się z Elizą i nowo poznanym kolegą. Po wszystkim Ewa załapała się na bonusa, kiedy pan w sklepie spytał ja o dowód jak kupowała mi piwo.

©Julita Gontarczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz