Można startować w największych, najlepiej obsadzonych i
zorganizowanych z największym rozmachem biegach, ale nic nie może się równać z tymi
lokalnymi, organizowanymi na kilkaset osób, gdzie wszyscy się znają.
Jeśli już startuje się w biegach ulicznych, takich imprez po prostu nie można
omijać. Tam zawsze panuje świetna atmosfera i piątki przybija się nie tylko z
kompletnie obcymi ludźmi. Wśród wielu, coraz lepiej znanych twarzy, tym razem
spotkaliśmy Elizę z rodzicami – to ta dziewczynka, która jest najszybsza w
Parkrunie w Pruszkowie. Tym razem wygrała ¼ Mili Milanowskiej. Byli też zaprzyjaźnieni
biegacze - Alicja z mężem Maćkiem, który pobiegł i na dyszkę i na milę. Nie
zawiódł doktor Potocki – lekarz Olka. I była też Julita, która prowadzi fanpage
Pikselowy Pruszków,
i która regularnie robi zdjęcia na Parkrunie. Tym razem też robiła zdjęcia, a potem
wystartowała w Milanowskiej Mili i wygrała! Nie mogła zrobić sobie zdjęcia jak
stoi na podium, więc zrobiła zdjęcie kibicom z perspektywy podium – cały albumtutaj.
Podrzuciła nam też kilka fotek, które tutaj (oprócz medali), oczywiście dzięki
jej uprzejmości publikuję.
©Julita Gontarczyk
|
Jest
jeszcze jeden powód, dla którego zapragnąłem wziąć udział w Biegu Sto-Nogi – to
fantastyczny medal. Jeśli napisze, że były to jednocześnie Mistrzostwa Świata
Geografów i Mistrzostwa Polski „Pilotów i Personelu Pokładowego” w biegu
ulicznym na 10 km, na pewno bez trudu rozpoznacie go na poniższym zdjęciu. Dla
mnie jest piękny! Do Milanówka wybraliśmy się całą (od miesiąca czteroosobową) rodzinką
i z ciocią Olka, Edi, która przyjechała do nas w odwiedziny. Dzień był piękny.
To pierwszy tak ciepły dzień w roku – było ponad 20 stopni. Dobrze, że zadbałem
o nawodnienie.
Organizacja biegu stała na bardzo wysokim poziomie. I nie
jest to czcza paplanina. Atest PZLA, fachowy pomiar czasu, biuro zawodów z
prawdziwego zdarzenia, mnóstwo wolontariuszy, pełna informacja (łącznie z
numerem na komórkę do organizatorów) na stronie i na mailu, mapy sytuacyjne
strefy startu – wszystko to o tym świadczyło. Łyżką dziegciu w beczce miodu może
być to, że wyglądało to jakby srebrne medale dostawali wybrani, ponieważ kilka
osób, które przybiegły na metę mniej więcej w tym samym czasie co ja i później je
dostali, a ja i wielu innych załapaliśmy się na brązowe. Niefajna była też
nawierzchnia trasy i jej kształt z bardzo ciasnymi nawrotami – ale to już
raczej nie do organizatorów pretensja a do władz Milanówka. Może za rok już nie
będzie się do czego przyczepić :P
Jak pobiegłem? Poniżej własnych oczekiwań, ale też bez
zaskoczenia. Nie było życiówki, więc planu minimum nie wypełniłem. Ten będzie musiał
poczekać do biegu na 10 km w Pruszkowie pod koniec maja. Nie było zaskoczenia,
ponieważ prawie nie biegam. Trzeba pamiętać, że bieganie w tym roku nie jest
moim priorytetem. Mój trening do triathlonu to niecałe 20 km biegu w tygodniu –
maleńko. Ale chroni to moją nogę przed nawrotem kontuzji, a cała reszta pozwala
utrzymać kondycję biegową na przyzwoitym jak na mnie poziomie. No i tydzień w
treningu miałem ciężki. Dzień przed biegiem, oprócz długiej jazdy rowerem,
zaliczyłem też długi spacer po zabytkach stolicy z rodziną i ciocią Olka. W
sumie na dychę wyszło ponad 51 minut. Na początku trzymałem tempo kilka sekund poniżej
założonego. Koło czwartego kilometra gdzieś mi siły uciekły. Odbiłem się od psychicznego
dna na koniec, ale zamiast finiszować, już tylko powłóczyłem nogami. Cóż…
Następnym razem!
©Julita Gontarczyk
|
Jak pobiegł Olek? Olek wystartował w ¼ Mili Milanowskiej wraz z innymi dzieciakami. Niestety wszystkie roczniki biegły razem, co oznaczało, że musiał rywalizować nawet ze starszymi od siebie. Na starcie został poturbowany przez innych, ale podniósł się i ruszył do przodu. Zdarzało mu się raz czy dwa krzyknąć, że opada z sił, ale słowa „otuchy” z mojej strony przynosiły skutek. Systematycznie wyprzedzał kolejne dzieciaki i odrabiał stracone pozycje. Na metę nie wpadł w czołówce, ale to, że przebiegł 400 metrów bez zatrzymania uważam za duży sukces. Niestety trudno orzec, który był, ponieważ pobiegł na metę, zamiast ustawić się w kolejce do sczytania kodu z numeru startowego, jaka niespodziewanie ustawiła się jeszcze daleko przed linią mety. Też dostał bardzo ładny medal…
Potem poszliśmy do parku gdzie wydawano posiłek regeneracyjny, nastąpiła dekoracja najlepszych i losowanie licznych nagród. Niestety na żadną się nie załapaliśmy. Ale miło spędziliśmy dzień. Olek bawił się z Elizą i nowo poznanym kolegą. Po wszystkim Ewa załapała się na bonusa, kiedy pan w sklepie spytał ja o dowód jak kupowała mi piwo.
©Julita Gontarczyk
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz